The Crummiest Showman, czyli porażka zwana "Królem rozrywki"

Wyobraźcie to sobie.

Siedzicie w Multikinie. Fotel jest (względnie) wygodny, macie przekąski pod ręką i ogólnie rzecz biorąc atmosfera dość przyjemna. Na film czekaliście od dawna, a odkąd zaczęły pojawiać się bardzo sprzeczne opinie, koniecznie chcieliście przekonać się na własne oczy, co takiego na ekranie wyprawia Hugh Jackman. Widzieliście wszystkie zwiastuny, fragmenty amerykańskich programów zwywiadami, słuchaliście soundtracku. W obsadzie Zac Efron i Zendaya, ale jakoś to przeżyjecie, zwłaszcza dzięki tym cudownym piosenkom.


a takie cudne plakaciki

Kończą się nieco przydługie reklamy. Waszym oczom ukazuje się tańczący do „The Greatest Show” Hugh Jackman. Rozpoczyna się doskonała sekwencja przedstawiająca za pomocą dwóch piosenek początki P. T. Barnuma, jednego z pierwszych showmanów świata. Wasze nadzieje na niezwykły spektakl są coraz większe i większe…

I nagle legną w gruzach.


moja mina na początku...


...i na końcu filmu

„The Greatest Showman” czy, jak to nasza pani Grażynka z działu tłumaczeń wymyśliła, „Król rozrywki”, to film reklamowany adekwatnie do treści jako „inspirowany historią twórcy współczesnego show-biznesu”. Oglądając go miałam wrażenie, że twórcy jedynie wykorzystali życiorys twórcy Barnum&Bailey Circus jako natchnienie. Bo jak porównywać cwaniaczkowatego, a jednocześnie niezwykle kreatywnego biznesmena z pucybutem-milionerem żyjącym w cukierkowym świecie, w którym problemy społeczne są niczym innym jak podstawą do piosenki o potencjale kryjącym się nawet w najbrzydszym człowieku?



po tym filmie znienawidzicie uśmiech Jackmana

Ilość zaprzepaszczonych wątków jest tak ogromna, że coś, co miało być wspaniałe i wyjątkowe stało się jednym wielkim zbiorem schematów, który przeniesiono na ekran, traktując po macoszemu praktycznie wszystko. Najsmutniejsze jest to, że najciekawszy i najlepiej poprowadzony wątek jest oparty na parze bohaterów fikcyjnych (odsyłam do History vs Hollywood), których wprowadzenie było poniekąd bezsensowne, gdyż historie członków trupy same w sobie są materiałem na własne filmy, a zostały potraktowane jak wszystko w tym musicalu – powierzchownie.

Nawet piosenki i choreografia (podobno największy plus tego filmu) w pewnym momencie zaczynają się zlewać w jedno. Do tego powtarzające się tańce, ginące w chaotycznym spektaklu barw zasłaniających i tak niewielką liczbę aktorów w trupie i niedoszlifowany montaż obraz-dźwięk. Na uwagę zasługują (oczywiście według mnie) jedynie 3 piosenki: wprowadzająca „The Greatest Show”, promowana „This is Me” oraz moje ulubione „The Other Side”, najbardziej musicalowa z nich wszystkich (w niej jest zawarty maleńki fragmencik fabuły, nie stanowi niepotrzebnego dodatku, lecz jest ważna dla rozwoju akcji). Choć pozostałe nie są aż takie złe („Rewrite the Stars”, „Never Enough”, końcówka „From now on”), szybko się o nich zapomina.

„Króla rozrywki” ratują tylko Zac i Zendaya. Między nimi czuć chemię, zaś sceny, w których się pojawiają, są urocze. Pozostałe wątki są po prostu nudne lub sprawiające wrażenie niedokończonych. Nic nie wnoszą do klasyki musicali. A wszystko tak dobrze się zapowiadało!

Podsumowując: film ten jest inspiracją. Do stworzenia dobrego dokumentu o Barnumie, dobrego musicalu czy choćby do wykorzystania wątków i zbudowania na nich własnej historii. „Król rozrywki” jest inspirujący, jednakże musiałby zostać poddany poprawkom. Temu filmowi przydałaby się nasza magazynowa korekta.



OCENA REDAKCJI: 4/10 (mały plusik za piosenki, kostiumy i względnie przyjemne dla oka ujęcia)




Link do soundtracku:


Soundtrack




Komentarze