Fenomen "Ostatniego Jedi"







Nie tak dawno temu i wcale nie w tak odległej galaktyce swoją premierę miała ósma część kultowej franczyzy „Gwiezdne Wojny” zatytułowana „Ostatni Jedi”. Myślę, że każdemu z Was, Czytelników, tytuł „Star Wars” obił się o uszy ze względu na ogromną popularność tej serii. Seria opowiada o walce dobra i zła, jasnej i ciemnej strony mocy, toczącej się hen daleko w odległej galaktyce. Głównych bohaterem oryginalnej trylogii, stworzonej przez George'a Lukasa w latach 1977–1983, jest młody Luke Skywalker, który rozpoczyna szkolenie u mistrza Obi-Wana Kenobiego, by stać się Rycerzem Jedi.


Jak już napisałam, seria cieszy się ogromnym powodzeniem i głęboko zakorzeniła się w popkulturze. Wydawać by się mogło, że wszyscy fani będą zachwyceni kolejnym sequelem „Gwiezdnych Wojen”. Stało się jednak inaczej. „Ostatni Jedi” bardzo podzielił krytyków i fanów serii. Część z nich uważa, że to najlepsza część jaka kiedykolwiek powstała. Inni z kolei twierdzą, że to jedna wielka pomyłka, którą powinno się wyjąć z kanonu i udawać, że nigdy nie powstała. Skąd tak wielkie różnice w opiniach na temat produkcji? Powodów jest kilka, a ja postaram się je Wam przybliżyć z jak najmniejszą ilością spoilerów.
Tworzenie kontynuacji serii, która odniosła wielki sukces, to nie lada zagwozdka. Oczekiwania widowni stale rosną i przez to dużo trudniej jest ją zadowolić. Jeszcze gorzej jest tworzyć kolejną część filmu, który można zaliczyć do klasyków kina sci-fi, a myślę, że „Gwiezdne Wojny” zasługują na to miano, przez wpływ jaki wywarły na popkulturę i cały gatunek fantastycznonaukowy. 
Według krytyków twórcy filmu nie sprostali temu wyzwaniu, wprowadzając m.in.. do fabuły zbędne wątki, które jedynie zaburzają narracje. Największe zastrzeżenie budzi wątek Finna i Rose, który przeplata się z dużo ważniejszą historią Rey i Kylo. Według nich o ile reszta filmu jest ciekawa i angażująca, o tyle ten jeden wątek wybija z rytmu i sprawia, że trudno potem ponownie „wejść” w akcję dziejącą się na ekranie.
A dzieje się dużo, zarówno jeśli chodzi o sceny dramatyczne, jak i te bardziej komediowe. To właśnie z nimi wiąże się kolejny często spotykany zarzut wobec nowych „Gwiezdnych Wojen”, dotyczący tego, że po albo nawet w trakcie scen pełnych napięcia i dramatyzmu, pojawia się jakiś zabawny dialog albo urocze zwierzątko, które robi coś śmiesznego. Zdaniem wielu, to sprawia, że nie jesteśmy w stanie w pełni zaangażować się w te bardziej poważne momenty historii.
Podane przeze mnie aspekty dzielą fanów, ponieważ niektórzy zgadzają się z tymi zarzutami, a inni niekoniecznie. Jednak moim zdaniem to nie one spowodowały aż tak wielki rozłam wśród odbiorców. Ósmy epizod Gwiezdnych Wojen lubi się bowiem bawić z oczekiwaniami widza. Bardzo często twórcy doprowadzają do sytuacji bliźniaczo podobnych do tych z poprzednich części, jednak rozwiązuje je w zupełnie inny, niespodziewany sposób. Jednym ta nieprzewidywalność się spodobała, inni, bardziej konserwatywni, woleliby dostać to, czego się spodziewali po poprzednich częściach.
Jednym z największych zaskoczeń tej części jest postać Luke'a. Wszyscy pamiętają go jako pełnego życia nastolatka podziwiającego zakon Jedi, a teraz poznajemy go jako starszego mężczyznę, z zupełnie innymi poglądami, ze zmienionym pod wpływem doświadczeń charakterem i wreszcie z odmienionym stosunkiem do rycerzy Jedi. Internet aż zawrzał kiedy ukazał się wywiad z Markiem Hamillem, wcielającym się w Luke'a, podczas którego padają słowa „To nie jest mój Luke”. Aktor przyznał, że wystąpiły pewne różnice w tym jak on postrzega swoją postać i jak robi to reżyser i choć na początku miał obiekcje, czytając scenariusz, efekt końcowy w pełni go zadowala. Jednak jak to często bywa, fora internetowe i media pominęły całą resztę wywiadu, zostawiając jedynie kilka słów bez kontekstu.
Podsumowując, nowe „Gwiezdne Wojny” to coś nowego, czego się zupełnie nie spodziewaliśmy. Jednym się to podoba, innym niekoniecznie. Moim zdaniem, może nie jest to film idealny i raczej nie może konkurować z oryginalną trylogią (a szczególnie moją ulubioną częścią - „Powrót Jedi”), ale jednak nadal wypada lepiej niż trzy prequele i epizod Są elementy, które mi nie pasują, bo żaden film nie jest idealny. Jednak mimo wszystko, znakomita większość mi się podobała. Stąd jakby to była recenzja, dałabym 8/10, ale jako, że nie jest, to powiem tylko, że polecam zobaczyć i samemu przekonać się, w której grupie widzów jesteście, tej uwielbiającej „Ostatniego Jedi” czy tej próbującej o nim zapomnieć.

Kinga Musiatowicz

Komentarze